czwartek, 12 marca 2015

Od Melloow CD Benjamina

Zwyczajnie się wzruszyłam. Uśmiechnęłam się automatycznie i przyciągłam go do siebie, znienacka całując. Ujęłam jego twarz, a on pogładził moją dłoń.
- Tak - wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Zaszkliły mi się oczy, ale obiecałam sobie, że nie będę już więcej płakać choćby nie wiem co. Chociaż teraz... I tak byłam cała mokra. Chłopak wziął delikatnie pierścionek i wsunął mi na palec. Był śliczny, srebrny z niebieskimi kamieniami. I pasował jak ulał. Jeszcze raz namiętnie wpiłam się w jego usta.
- Kocham cię, boże, ale ja cię kocham! - uśmiechnęłam się szeroko. Wydawał się lekko zdezorientowany moim zachowaniem, ale kiedy się roześmiałam, przytulił mnie i powiedział:
- Ja też, też cię cholernie kocham...
- I jesteś kochany - wyszeptałam mu do ucha mocno go ściskając. Czułam się, jakbym ściskała gąbkę, bo ściekała z nas woda, ale razem z tą woda lało się z nas szczęście, chyba w większości moje. Usiedliśmy w jednej z ławek. Deszcz bębnił o stary dach, ale czuło się wszechobecną ciszę.
- Romantyk z ciebie, wiesz? - wyszeptałam, żeby nie psuć nastroju. - A ja się przy tobie zmieniam...
- Chyba na lepsze, co? - odpowiedział cicho lekko się uśmiechając, kiedy delikatnie pocałowałam go w policzek, zostawiając pozostałe ślady szminki. Krzywo się uśmiechając starłam je rękawem. ,,Czy ja wiem?” – pomyślałam. Benjamin malował palcem niewidzialne esy-floresy na mojej dłoni. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę.
- Chyba czas już wracać… ciotka się będzie niepokoiła – powiedział chłopak, więc wstaliśmy.
- Dziękuję, że pokazałeś mi to miejsce – odpowiedziałam głośno przy wejściu, ale nie usłyszałam odpowiedzi, bo ulewa zagłuszyła moje słowa. Rozpętała się porządna burza, wystarczyło wystawić nogę za drzwi, żeby być całym mokrym. Westchnęłam starając się ochronić włosy przed deszczem. Szliśmy z powrotem przez las. Może było to trochę nieodpowiedzialne, ale co tam. Nie spieszyliśmy się, bo będąc mokrym wszystko i tak nie ma znaczenia. Trzymaliśmy się za ręce, a ja uśmiechałam się sama do siebie jak głupia. Przy wyjściu z lasu potknęłam się o korzeń i pociągłam za sobą Benjamina. Wpadliśmy w gigantyczną kałużę. Zamiast przeklinać, zaczęłam się głośno śmiać, a Ben razem ze mną. Przygniatał mnie do ziemi, więc nie mogłam się podnieść. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy mnie pocałował.



W końcu wstaliśmy i ze śmiechem rzuciliśmy się do domu. W holu zrzuciliśmy z siebie mokre ubrania, które Benjamin poszedł powiesić w łazience, podczas gdy ja przebrałam się w pokoju. Poczekałam aż sam się przebierze, i ruszyliśmy do kuchni, gdzie nadal kręciła się ciocia Bena. Szybko zrobiliśmy jakieś kanapki, i poszliśmy do jadalni. Zauważyłam, że ciotka Bena trochę dziwnie się zachowuje. Chodziła tam i powrotem, i ciągle na nas zerkała.
- Wiesz co, ja na chwilę skoczę do toalety – rzuciłam i szybko wstałam. Uśmiechnęłam się ciężko do kobiety stojącej w przejściu, a gdy tylko zniknęłam z jej pola widzenia, usłyszałam jak podchodzi do Bena. Oparłam się o ścianę, i nadsłuchiwałam.
<Ben? :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz