sobota, 30 kwietnia 2016

Od Alaski C.D. Levi'ego


Czułam się jakby moją głowę coś rozsadzało od środka. Starałam się poruszyć choćby minimalnie, ale przynosiło to okropny ból. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Czekałam, aż cierpienie odejdzie. Czas dłużył się niemiłosiernie, a ja liczyłam na jakiś znak z zewnątrz. W pewnym momencie poczułam ciecz na moim policzku, co było pewnego rodzaju bodźcem. Uchyliłam delikatnie powieki, jednak obraz był strasznie rozmazany. Zamrugałam kilkakrotnie, a wszystko się wyostrzyło. Jęknęłam cicho, a po chwili poczułam jak ktoś mnie przytula. Ciche syknięcie wydobyło się z moich ust, a owy ktoś jak oparzony odsunął się ode mnie.
-Gdzie ja jestem?-Wyszeptałam rozglądając się po pomieszczeniu.
-W szpitalu.-Tajemniczy brunet wyłonił się z cienia. Lustrowałam dokładnie jego twarz starając się go z kimś skojarzyć.Wiele myśli kotłowało mi się w głowie.
-Wszystko w porządku?-Zapytał chłopak wyrywając mnie z zamyślenia.
-Tak...znaczy nie... Kim ty jesteś? Kim ja jestem?-Tylko te dwa pytania udało mi się wydusić. Wyraz twarzy bruneta zmienił się ze szczęśliwej na zszokowaną. Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową i wybiegł z sami zostawiając mnie samą. Starałam się coś przypomnieć, jednak nic. Po paru minutach wokół mnie pojawili się lekarze. Mówili coś terminologią medyczną, z czego nic nie rozumiałam. Zabrali mnie na badania trwające, aż dwie godziny. W końcu wróciłam do sali. Rozejrzałam się i za szybą na korytarzu zauważyłam tego bruneta, wyglądał na zmartwionego. Rozmawiał z lekarzem, a kiedy skończył spojrzał na mnie. Miałam wrażenie, że w jego oczach zalśniły łzy.... Więcej nie pamiętam, bo po lekach znalazłam się w objęciach morfeusza.
Levi

Od Levi'ego C.D. Alaski

Konie wybiegły przerażone z płonącej stajni a za nimi kłęby czarnego dymu. Osoby stojące na zewnątrz w tym także nauczyciele starali się uspokoić wierzchowce które stawały dęba bądź też były gotowe stratować wszystko na swojej drodze. Lekko się uśmiechnąłem widząc uwolnione konie jednak ten uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. Alaska wciąż nie wychodziła z budynku. Nie wiedziałem ile czasu minęło kiedy tak stałem ale wiem, że coś się musiało stać. Zakrywając twarz bluzą wszedłem do stajni, było ciemno. Jedynym źródłem światła były szalejące płomienie a jedynym dźwiękiem który mi towarzyszył to trzask iskier oraz pękających belek podtrzymujących budowlę.
- Al ! - krzyknąłem na chwilę odkrywając usta. Ta chwila wystarczyła abym zaczął się krztusić. Krzyknąłem jeszcze kilka razy aż w końcu dusiłem się przez dym i nie byłem w stanie już mówić. Wreszcie zobaczyłem ją leżącą pod jedną z ciężkich bel. Łzy napłynęły mi do oczu która i tak już mnie szczypały, zrozpaczony podbiegłem do niej. Odruchowo sprawdziłem puls który na szczęście był wyczuwalny. Puściłem zakrywającą mnie bluzę i resztami sił starałem się odsunąć belkę. Dusząc się przy tym i ledwo widząc na oczy. Jednak w końcu udało mi się, podniosłem ostrożnie dziewczynę i wybiegłem ze stajni zanim ta całkiem zaczęła się walić. Przed nią stała już straż pożarna, weterynarz a także karetka. Lekarze czym prędzej podjechali z noszami na których kazali mi położyć Alaskę. Do oczu napływało mi coraz więcej łez który spływały następnie po policzkach.
- Czy...czy z nią będzie wszystko okay ? - wydusiłem z siebie ujmując jej dłoń zanim jeszcze wnieśli nosze do karetki.
- Jest w ciężkim stanie, więcej nie mogę powiedzieć - lekarze wsiedli do pojazdu i zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć odjechali na sygnale. "Kur*a" przekląłem w myślach po czym podbiegłem do jednego z nauczycieli.
- Proszę niech mnie pan zawiezie do szpitala - wybłagałem prawie, że przed nim klęcząc. Mężczyzna od razu zaprowadził mnie do samochodu i zawiózł do szpitala.
***
Otworzyłem drzwi pojazdu i wybiegłem na ulicę nie zważając na to czy jedzie jakiś samochód, nauczyciel krzyczał za mną jednak ja nie zwracałem na niego uwagi. Wpadłem do szpitala i zacząłem męczyć kobietę o informację odnośnie Alaski. Uparta pielęgniarka długo odmawiała udzielenia informacji do momentu pojawienia się wychowawcy Al który przyjechał ze mną.
- Levi uspokój się - warknął chwytając mnie za ramię - Masz tu czekać na mnie i jej ciotkę - posadził mnie na krześle i odszedł do lekarza prowadzącego. "Czyli jej ciotka już jest" załamany oparłem łokcie na kolanach a twarz zakryłem dłońmi. Czułem jak łzy spływają znów po mych policzkach, chlipnąłem nosem i otarłem krople rękawem bluzy.
***
Po godzinie przyszedł wychowawca dziewczyny który oznajmił ze aktualnie przechodzi ona operację, z trudem wydusiłem z siebie jakiekolwiek słowa. Padłem jedynie znów na krzesło kryjąc się przed ludźmi znajdującymi się w okół. Poczułem na swym ramieniu dłoń nauczyciela.
- Levi, lekarze mówią że wyjdzie z tego ale będzie długo w śpiączce - spojrzałem się na niego na co uśmiechnął się.
- A co jeśli...jeśli się nie obudzi ? - te słowa utkwiły mi w głowie a do oczu napłynęły łzy po raz kolejny. Mężczyzna zacisnął uścisk na moim ramieniu jakby karcąc mnie za takie myśli.
- Po operacji będziesz mógł do niej pójść, a teraz weź się w garść - poklepał mnie po plecach. Wymusiłem uśmiech po czym wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem do łazienki. Po drodze wpadłem na kilka osób bądź też obiłem się o ściany co zaniepokoiło lekarza.
- Chłopcze wszystko w porządku ? - spytał sadzając mnie na ławce znajdującą się pod ścianą.
- Ta, to tylko zawroty głowy - wydusiłem kaszląc. Lekarz zlustrował mnie wzrokiem po czym zawołał pielęgniarkę z którą miałem pójść do gabinetu.
- Inne objawy ? - popatrzyłem się na lekarza otumaniony - powiesz co się stało ? - dodał świecąc latarką to w prawe to w lewe oko.
- Stajnia płonęła - westchnąłem ciężko a zaraz po tym zaczął się krztusić.
- Też byłeś w płonącym budynku - pokiwałem głową. Mężczyzna zamienił kilka słów z pielęgniarką po czym wyszedł. Kobieta pobrała mi krew po czym podała szklankę wody a wraz z nimi tabletki które posłusznie połknąłem.
- Posiedź tu chwilę ja zaraz wrócę - drzwi zamknęły się za nią, wciąż siedziałem trochę otumaniony trzymając w dłoniach szklankę.
***
- Levi, chłopie wstawaj - znajomy mi męski głos przedzierał się do zaspanego umysłu. Podniosłem głowę uchylają ciężkie powieki - Alaska już jest po operacji - na jego twarzy zawitał ciepły uśmiech. Od razu zerwałem się na nogi i gdy tylko usłyszałem w którym pokoju ją znajdę wybiegłem z gabinetu. Potykałem się o własne nogi wbiegając po schodach na drugie piętro. Wpadłem do pokoju numer 216 i stanąłem w drzwiach. Dziewczyna leżała na łóżku, blada pozbawiona emocji. Jedynie co się poruszało to jej klatka piersiowa. Ze łzami w oczach podszedłem do jej łóżku i usiadłem na znajdującym się obok krześle. Chwyciłem jej zimną dłoń i ucałowałem ją.
- Przepraszam - po policzkach zaczęły spływać mi łzy - gdybym to ja poszedł otwierać boksy - dalej nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Dławiłem się łzami i chlipałem nosem. Nie chcąc by ktoś to zobaczył schowałem twarz w pościeli.
***
Mijał już trzeci dzień a Alaska dalej była w śpiączce, codziennie do jej pokoju przychodziły jej współlokatorki które na mój widok nie zbyt chętnie przebywały w pomieszczeniu. Czasem przychodzili nauczyciele sprawdzając też czy ze mną wszystko jest okay. Codziennie słuchałem tekstów typu "powinieneś już wrócić" "przyjedziesz tutaj jutro" jednak ja nie chciałem odstępować od niej, lekarze na szczęście nie mieli z tym problemu bo nie przeszkadzałem im w niczym a za nocowanie tutaj płaciłem. Westchnąłem kończąc te rozmyślania i nachyliłem się nad uchem dziewczyny.
- Proszę, obudź się - wyszeptałem po czym ucałowałem ją w policzek przy czy spłynęły mi kolejne łzy.

<Alaska ? Oddaje to no nie mam już siły>