piątek, 13 lutego 2015

Od Nathan'a CD Leyci

- Tak jakby - krzywo się uśmiechnąłem. Uniosłem głowę i spojrzałem na sufit. Leyci niemal od razu zwróciła moją uwagę... to chyba za sprawą jej konia, który na treningu skokowym wyglądał dość ekscentrycznie.
- Co cię tu przywiało? - zapytała dziewczyna.
- Nic konkretnego. Szukałem po prostu szkoły - wzruszyłem ramionami. Sam do końca nie wiedziałem, dlaczego się tu znalazłem. Leyci pokiwała głową.
- A ty? - zapytałem po chwili.
- Jakoś tak. Samo wyszło - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Pogładziłem fryza.
- Jak ma na imię? - zapytałem.
- Lider. Lider in Hell - wyjaśniła.
- Podoba mi się - uśmiechnąłem się. Lider w piekle... ciekawe.
- A twój rumak? Dobre geny? Wydaje się... skoczny?
- Phoenix, wielkopolak z domieszką ślązaka. Ma potencjał... Dobrze nam się współpracuje. Ile jesteś z Liderem?
- Jakieś... hmm kilka ładnych lat. To koń marzenie - zaśmiała się krótko i zaciągnęła się papierosem.
- Chyba najważniejsze jest to, żeby być zadowolonym z siebie i swojego rumaka - powiedziałem zamyślony. Wtem wstałem i otrzepałem spodnie z siana. Dziewczyna spojrzała na mnie dmuchając dymem.
- No cóż... miło było mi cię poznać... Leyci. Ładne imię, swoją drogą. Pasujecie do siebie - uśmiechnąłem się pod nosem patrząc na Lidera i jednocześnie zamykając boks.
- Dziękujemy - przez twarz dziewczyny przemknął cień uśmiechu. - Do zobaczenia - pożegnała się, a ja tylko kiwnąłem głową. Ruszyłem do Phoenix'a, aby ściągnąć mu derkę i wyprowadzić go na pastwisko. Koń szybko wysechł, więc założyłem mu kantar i wyciągnąłem go na pole. Kiedy tylko odpiąłem uwiąz, ogier pogalopował jak dziki mustang, który od lat był trzymany w ciemnej piwnicy bez możliwości ruchu. Po chwili zaczął się tarzać w błocie i resztach śniegu.
- Jak później będziesz szorowany metalowym zgrzebłem, to będziesz mógł mieć pretensje tylko do siebie - mruknąłem pod nosem.
***
Noc była całkiem znośna, a z wszystkich chłopaków tylko dwóch nocowało w pokoju, więc nie było najgorzej, aczkolwiek Ben non stop chichotał i pisał sms-y. Rano obudziłem się równo z piosenką ,,I'm an Albatraoz". Co z tego, że była wulgarna? Skutecznie budziła na nogi. Szybko się ubrałem i przeczesałem ręką włosy. Uśmiechnąłem się głupawo do lustra i spakowałem zeszyty. Lekkim krokiem ruszyłem na śniadanie, rozsyłając dziewczynom tajemnicze uśmiechy. Nie mogłem naturalnie zrezygnować z wizerunku casanowy... Z obojętną miną wziąłem kilka kanapek i jabłko. Omiotłem wzrokiem salę i westchnąłem ciężko. Nie było wielu wolnych miejsc... Ale zauważyłem jedno nie zajęte. Było obok... Leyci. Wolnym krokiem ruszyłem do stolika, i po chwili bez słowa się do niej przysiadłem.
- Cześć - rzuciła na powitanie.
- Witaj - mimowolnie wymsknęło mi się prychniecie.

<Leyci? Krótkie, ale nawał sprzątania... ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz