sobota, 3 stycznia 2015

Od Elveseden

Budynek jest wielki i ciemny. Przynajmniej w moich wyobrażeniach. W rzeczywistości jest wielki, ale jasny – ma białą elewację. W co poniektórych oknach świeci się światło, które co chwila gaśnie. Nad budynkiem, pomiędzy gigantycznymi kroplami deszczu balansują jakieś wściekłe ptaki. Ulewa siecze tak mocno, że wystawiając jedną nogę z samochodu, można było przemoknąć. Tak jak ja teraz, mimo wysokich butów i ogromnego parasola. Czemu nawet w zimie musi padać?! Cały śnieg stopnieje… Ostry wiatr zrzucił mi kaptur, uwalniając splątane włosy. Nigrum rzucił się na mnie i wczepił w spodnią stronę szerokiego płaszcza, chroniąc się przed wodą. Wychodząc, potknęłam się i upuściłam torbę w wielką kałużę błota ze śniegiem, na co natychmiast zareagowała moja matka, mimo, że przez całą podróż nie odezwała się do mnie ani słowem.
- Patrz co wyprawiasz! To nowa torba! Nie umiesz wyjść?! – pisnęła głośno. Ona już nie potrafiła normalnie mówić: albo piszczała, albo krzyczała. Ciekawe jakby ona wyszła, w tych swoich pantofelkach z aligatorzej skórki. Ze stoickim spokojem otworzyłam bagażnik, wyjęłam resztę tobołów i mocno go zatrzasnęłam. Zaparkowałyśmy za wcześnie, akademia stała pół kilometra dalej, ale matka nie chciała wjeżdżać dalej, pod pretekstem upaprania karoserii, toteż sama będę to wszystko wlokła za sobą. Na pożegnanie otworzyła tylko minimalnie okno i swoimi czerwonymi ustami wypowiedziała:
- Tylko nam wstydu nie przynieś! Sprawuj się tam!
- Też cię kocham – mruknęłam w odpowiedzi, ale ona prawdopodobnie tego nie usłyszała, bo już zawracała na asfaltową drogę. Starałam się ogarnąć wzrokiem wszystkie rzeczy, które wyniosłam z samochodu. Było ich stanowczo zbyt dużo. Dwie utopione już prawie w błocie torby przełożyłam sobie na krzyż przez ramię, a trzecią, wodo(ale czy błoto?)odporną przywiązałam do walizki i postanowiłam ciągnąć. Przecież to wszystko waży z dziesięć kilo… 
Po dziesięciu minutach brnięcia przez istne torfowiska, dotarłam do bram akademii. Gdy przekroczyłam jej próg, bez zdziwienia zauważyłam, że Nigrum zniknął spod płaszcza. Idzie zrobić obchód dookoła nowego miejsca. Hol był całkiem pusty, a w półmroku wyglądał jak przeniesiony z jakiegoś zamczyska. Tak, jasne, zamczyska z telewizorem i białymi sofami. Jasne. 
Nie wiedząc, co ze sobą począć, położyłam równiutko torby i usiadłam na nich. Położyłam dłonie na udach i siedziałam bez ruchu. Bo niby co miałam ze sobą zrobić?
Nikt nie nadchodził. Jedyną towarzyszącą mi duszą był Nigrum, którego wprawdzie nie widziałam, ale namacalnie czułam jego obecność. Był gdzieś blisko. To dodawało mi otuchy. 
Siedziałam tam blisko godzinę, i po woli zaczynałam tracić cierpliwość. A mi niewiele trzeba było do ataku furii. Odliczyłam powoli do dziesięciu, tak, jak zalecała mi pani psycholog. Dało to jedno wielkie G. Wstałam gwałtownie i kopnęłam brutalnie bogu winną torbę. Zacisnęłam pięści i wrzasnęłam na całe gardło. Liczyłam na jakiekolwiek echo, ale wypieszczone ściany nie zwróciły mojego głosu. Nie czekałam zbyt długo na tłum ludzi. Zaczęli napływać nie wiadomo skąd i siać zamieszanie w mojej głowie. Opadłam ciężko na podłogę i przycisnęłam palce do skroni. Głowa pulsowała mi, jakby miała wybuchnąć! Czułam ogromny ból rozsadzający mi czaszkę. ,,Kto to?”, ,,O, jakaś nowa”, ,,Kto tak wrzeszczy?!”, ,,Będzie afera!” – tym podobne zdania starałam się wyprzeć z podświadomości. Ktoś mną potrząsał i coś do mnie nawijał. Czułam się jak opętana!
W końcu do kogoś dotarło, żeby zaprowadzić mnie do pustego pomieszczenia. Gdy wszystko ucichło, roztrzęsiona objęłam się ramionami. Zawsze tak reagowałam, gdy ,,słyszenie” i ,,widzenie” się kończyło. To przekleństwo! Czemu moje siostry i rodzice są normalni?! Czemu?! Prawie zaczęłam płakać, zauważyłam jednak, że nie jestem w pomieszczeniu sama. Była jakaś starsza osoba, i ktoś w mniej więcej moim wieku. Ta starsza powiedziała do drugiej szeptem:
- Zostań z nią, a ja pójdę po pielęgniarkę.
- NIE! – krzyknęłam tylko krótko i dziko, po czym wróciłam do bujania się. Usłyszałam tylko trzask drzwi i niewyraźne mruknięcie. Myślałam, że mnie zostawili, ale nie. Musiała tu być ta młoda osoba! Zerknęłam na nią wściekle spod przymrużonych oczu. Nie była ona zbyt wysoka, jednak niewątpliwie wyższa ode mnie…

< Młoda-nie-wysoka-osobo? ;D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz