Powoli wyszliśmy z budynku szpitala.
- Umierałam z przerażenia jak się dowiedziałam o twoim wypadku. Dlaczego to zrobiłeś?- spytałam, ale nic nie powiedział.
Westchnęłam tylko cicho. Pół godziny później byliśmy z powrotem.
- Dzięki, dalej sobie poradzę...- wymruczał cicho i zaczął wchodzić jeszcze chwiejnym krokiem po schodach.
- Nie, przecież widzę. Pomogę ci i dzisiaj już sobie odpuszczę lekcje- powiedziałam.
Prawie by się wywalił, ale w porę go podtrzymałam. Pomogłam mu dojść do pokoju. Od razu rzucił się na łóżko. Nie pewnie usiadłam obok, delikatnie chwytając jego rękę. Drugą położył sobie na oczy.
- Mogę cię o coś spytać...?- zaczęłam nieśmiało, w odpowiedzi przytaknął głową- Dlaczego dzisiaj rano taki byłeś...? Wyszedłeś bez słowa... Martwiłam się o ciebie...- trochę mocniej ścisnęłam jego rękę, przeplatają palce z jego.
John?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz