niedziela, 8 lutego 2015

Od Melloow CD Benjamina

- To wspaniały pomysł, z tym, że... - zrobiłam pauzę.
- Hm?
- Do woltyżerki potrzebuję kogoś lążujacego, nowego sprzętu, odpowiedniego kostiumu, przede wszystkim mnóstwo treningów, i nie mogę zapomnieć też o... - nie dokończyłam, bo Benjamin uciszył mnie długim pocałunkiem.
- Zapomniałaś o mnie - dodał z uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech pod nosem, i poprawiłam go:
- Nie, chodziło mi o regularne szkolenie jego - wskazałam na Espadę kopiącym kopytem w śniegu.
- I w tym wszystkim zapominasz o mnie, moja droga. We wszystkim ci pomogę, obiecuję - przysiągł z ręką na sercu.
- Okej - rzuciłam wesoło i cmoknęłam go szybko, tak, że nawet nie zauważył.
- To był pocałunek? - zapytał zawiedziony, kiedy prawie wskoczyłam na konia.
- Nie - pokręciłam głową, ujęłam jego twarz i wręcz wpiłam się w jego usta. Musiałam się opanować, żeby przestać. Kiedy się oderwałam, szybko się odwróciłam i wskoczyłam na Espadę. Benjamin wydawał się mocno zdziwiony zaszłym obiegiem spraw, jednak w końcu ciężko się uśmiechnął i wsiadł na Promesse. Konie zdawały się nawzajem tolerować, gdyż nie zagryzły się kiedy my ehmmm... powiedzmy: zajmowaliśmy się swoimi sprawami. W drodze powrotnej rozmyślałam na temat zawodów. Bycie na okładce pisma było czymś, co zdecydowanie było warte startu. Resztę trasy pokonaliśmy rozmawiając o wszystkim i o niczym.
W końcu dojechaliśmy do stajni. Rozsiodłałam konia i założyłam mu derkę, pod którą musiał chwilę postać.
- Pomóc ci? - zapytałam niedbale opierając się o bramę boksu.
- Nie trzeba - rzucił chłopak mocując się z koniem.
- Może jednak? - zapytałam, otworzyłam boks i złapałam konia za kantar - czyść go! - powiedziałam z uśmiechem. Trochę naburmuszony Ben szybko uwinął się z Promesse. Potem zdjęłam Espadzie derkę, i założyłam mu taką na pastwisko. Była granatowo - biała i dobrze komponowała się z jego umaszczeniem. Do tego granatowy kantar, i na pastwisko! Po wypuszczeniu konia, popatrzyłam jeszcze chwilę na ośnieżone pastwisko. Gdy ogarnialiśmy konie, sypał gęsty śnieg, więc wszystko było takie cudowne!
- Teraz proponuję spacer z psem - uśmiechnęłam się wesoło.
- Z psami. Ache już dawno nie czuł wolności - dodał chłopak.
- Cóż za zbieg okoliczności... więc z psami. Muszę się przebrać - odwróciłam się i na odchodnym musnęłam ręką dłoń Benjamina.
- Do zobaczenia - rzucił z uśmiechem.
***
Spacer na śniegu z psami to nie przelewki... dlatego postanowiłam się grubiej ubrać. Związałam włosy w kucyk, założyłam sweter, kolorową narciarska kurtkę, nieprzemakalne spodnie i zimowe buty. Do tego rękawiczki, smycz i szelki dla Re. Nie myliłam się co do mojego przeczucia... Zaraz przy wejściu zostałam zaatakowana kupą śniegu. Natychmiast rzuciłam się na Bena, przewracając go na plecy.
- Teraz tak ci napakuję śniegu... - zaczęłam mu grozić, ale ten z łatwością zwalił mnie z siebie, i usiadł na mnie. Wzięłam garść śniegu i sypnęłam mu za kołnierz.
- Zimnooo! - wyjęczał i już miałam mokro za kapturem...

<Ben? Ach, te dzieci^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz