Właśnie wybierałam się na przejażdżkę z Liderem, było ciemno, ale koń miał wyczulone zmysły i nie przeszkadzało mu to, nałożyłam czapkę na rozpuszczone włosy, było dość zimno i wyjechałam zza stajni, właśnie mijaliśmy ogrodzenie jednego z wybiegów gdy z na przeciwka wyjechał jakiś chłopak na gniadym koniu, Lider stanął dęba, to była częściowo moja wina, nie ściągnęłam mu wodzy, byłam pewna że nikt nie będzie jeździł teraz wieczorem, gdy przednie nogi konia dotknęły z powrotem ziemi poklepałam go po szyi
- Spokojnie Lider- zaśmiałam się, ostatnio coś często wariował
- Wybaczcie, powinienem zwolnić - usłyszałam głos chłopaka
- To nie twoja wina przeciez - odpowiadam - Nie spodziewałam się spotkać kogoś tutaj wieczorem i dałam to do zrozumienia Liderowi - śmieje się z własnej głupoty, gdy doprowadzam konia do porządku, ściągam wodze, podnoszę głowę i dopiero teraz przyglądam się chłopakowi, ma rozczochraną fryzurę, lekko podkrążone oczy, pewnie zarywa noce, no proszę nie on sam, wyraz twarzy jest jakby smutny, przygnębiony, chyba kiedyś go widziałam, nie pamiętam. Siedzi na koniu na oklep, koń jest młody, ogier, sądząc bo budowie pewnie anglik, może mieć trzy, cztery lata, ale ma mądre oczy i widać że jest bardzo inteligentny. Daje Liderowi łydkę aby podjechał do nowego kolegi, ale koń tańczy w miejscu, nie chce się ruszyć, kopie dziury. Coś jest z nim nie tak ostatnio, schodzę i zabezpieczam wodze, popuszczam popręg, dzisiaj już nigdzie nie pojedziemy. Podchodzę do ogiera chłopaka, jest spokojny, bacznie mi się przygląda, ale nie przeszkadza mu to że go dotykam, klepie go po szyi i prawej nodze
- Ładny koń - mówię, panuje cisza, dobrze nie mam ochoty rozmawiać, chłopak pewnie też nie - Leyci - mówię krótko
- Stuart - słyszę po chwili, ach tak, koń ma piękną budowę... ale w ujeżdżaniu wyglądał by tragicznie, jest nieproporcjonalny, ale by wyglądał, pewnie dobrze skacze, może cross? Ale jest jeszcze strasznie młody - Co trenujesz? - pytam
- Głównie przełaj - tak jak myślałam, podchodzę do Lidera i zdejmuje mu siodło, kłade je na ogrodzenie, zdejmuje mu ogłowię, koń zadowolony, że nie musi jechać głośno parska co jak zawsze wywołuje u mnie szeroki uśmiech. Zastanawia mnie tylko czemu ten chłopak wciąż tam stoi na tym koniu
- Choć Lider - mówię do wałacha zabierając siodło i ogłowie konia. Koń nie potrzebuje uwiązu idzie za mną, kochany. mijam jego boks ale on wie ze musi tam zostać, nie idzie za mną do siodlarni, czeka. Odstawiam siodło i ogłowie, biorę derke Lidera i wracam do konia, który stoi już w boksie, zakładam mu derke i zamykam za sobą boks, oczywiście daje wałachowi całusa w nos na dobranoc. Wychodze ze stajni i zauważam na pastwisku blisko ogrodzenia tamtego konia, czyli chłopak gdzieś tu jest, dostrzegam go, siedzi na tarasie stajni na bujanej ławce, okryty kocem, kieruję sie w jego stronę i siadam obok, zabierając mu drugi koniec koca. Jest zima do tego dochodzi dziesiąta w nocy, wyjmuje z kieszeni paczke papierosów i wyciągam jednego
- Palisz? - wyciagam w jego stronę paczkę, on przeczy kiwając głową, wyciągam zapalniczkę i zaciągam się. Wypuszczam dym, noc jest piękna, księżyc w pierwszej fazie świeci na bezchmurnym niebie, mróz szczypie w nos
- A więc Stuart - zaczynam - Lubisz nocne wypady na grzbiecie konia?
Stu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz