- Oh, nie zapamiętasz - jęknęłam. - Elveseden Mayor.
- Postaram się - wyszczerzył zęby. - No, Michael. To już chyba wiesz - dodał. Wiedziałam. Trochę za dużo się rozgadałam, pal sześć, muszę się integrować, phi. Reszta dnia minęła błyskawicznie, a jedyną lekcją, która mi się spodobałą była biologia. Zdobyłam się nawet na to, aby odpowiedzieć Michaelowi na pożegnanie.
- To, do jutra - uśmiechnął się do mnie uwodzicielsko. Nie, nie uwodzicielsko, wymyśliłam to sobie.
- Żegnaj, partnerze - rzuciłam teatralnie, po czym ruszyłam do pokoju. Była już w nim jakaś blondyna, która rozpakowywała walizki. Widać, też nowa.
- Cześć! Satiana - przedstawiła mi się, na co mruknęłam zbywalskie ,,hej", wzięłam ciuchy, przebrałam się w łazience i pobiegłam do stajnii. Venus powinna już przyjechać, kierowca miał załatwić formalności i odstawić ją do boksu. Znalazłam ją kręcącą się w kółko w boksie nr 45, tuż obok in Spectra.
- Cicho... uspokój się - powiedziałam mocniej ściskając uwiąz, który wzięłam z pokoju. Dobrze, że wzięłam rękawiczki, bo pewnie znowu przeciągnie mnie po piachu. Hala jest wolna, znaczy, w połowie, bo na grafiku widniała tylko lonża z początkującym. Miałam zamiar popracować z kucorkiem na uwiązie, więc nie zajmiemy dużo miejsca.
- Co, myszo? Zakładamy kantar, hę? - rzuciłam do niej czule. Wystarczył jeden smakołyk, żeby schyliła łeb. Szybkim ruchem naciągnęłam jej najzwyklejszy, czarny kantar z futerkiem. Wściekła klaczka potrząsnęła łbem.
- Nie będzie tak łatwo, myszo. Idziemy - cmoknęłam, lekko ciągnąc za uwiąz. Zrobiła jeden krok, po czym jej się odechciało. Po pięciu minutach byłyśmy na hali, na którą Venus wbiegła galopem.
- Boże, uspokój się! - krzyknęłam szarpiąc za uwiąz. Kątem oka zauważyłam przestraszoną minę siedzącego na koniu... a należała ona do Michaela!
- Słuchaj dziewczyno, to nie jest miejsce na takie zabawy! - wydarła się na mnie jakaś młoda instruktorka.
- Miałam zarezerwowaną halę, połowa jest moja - odpowiedziałam podchodząc z Venus.
- Trzymaj się od nas z daleka! - syknęła do mnie baba. Wzruszyłam ramionami i pogoniłam moją klacz po kole. Posłałam też pełne współczucia spojrzenie Michaelowi. Venus szalała po kole, a ja trzaskałam batem o ziemię. Teraz się wyszala, to nie będzie miała siły na wgłupy. Klacz kwiknęła i zarzuciła zadem, po czym popędziła na mnie. Podniosłam ręce i odstraszyłam ją. Prawie kopnęła mnie tylnimi kopytami, po czym zaczęła napierać do zewnątrz. Zaczęłam skracać uwiąz, i po chwili zdyszana znalazła się koło mnie. Złapałam luźno uwiąz i zaczęłam oprowadzać ją dookoła. Szła, o ile można do nazwać iściem, luźno, ze spuszczonym łbem. Musiałam ją poganiać, żeby nie zasnęła. Zauważyłam, że Michael kończy lekcję, więc dałam smakołyk Venus, poklepałam ją i ruszyłam za nimi do stajni.
<Michael? Ja się wcale nie popisywałam :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz