Dzień mijał wyjątkowo leniwie. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do powolnego życia, typowego dla takich miejsc - sielskich, spokojnych. Niestety, byłem fanem rozrywki i nie lubiłem się nudzić, więc trudno mi było tutaj poprawnie funkcjonować. Czym się różnią moje rodzinne strony? Rodeo, country i to, że nie spędzałem na farmie dwa-cztery na dobę. Tutaj niestety wszędzie było daleko a ja musiałem wyrabiać się na lekcje co było nie lada wyzwaniem. Dlatego przez całe dnie robiłem wszystko, by zabić czas. Grałem na gitarze, słuchałem muzyki, rozmawiałem z ludźmi, końmi, wszystkim co się rusza, czyściłem je, jeździłem dużo. Wszystko, co tylko tutaj można robić. Właśnie szedłem czyścić Dallas'a, gdy wpadła na mnie jakaś kobieta. Na oko trenerka, bo wyglądała na starszą niż dwadzieścia lat. Niewiele, ale jednak.
- Wybacz, zamyśliłam się - przeprosiła. Oczywiście nie gniewałem się! Posłałem jej swój uśmiech, który już sam wskazywał na brak złości.
- Nic się nie stało... - i nagle mój wzrok padł na wielkie, włochate coś u jej boku. W woli wyjaśnienia: uwielbiam psy i wszystko co kudłate ale... powstrzymałem cisnące się na ustach przekleństwo i jedynie uniosłem brwi wysoko i wskazałem na pso-podobne coś - Można tu trzymać niedźwiedzie? - zapytałem. Po pierwsze, nigdy nie widziałem tak ogromnego psa. Teksas. Miejsce, gdzie trzeba uważać na jadowite węże i skorpiony, pancerniki które lubią wychodzić na drogę, zabójczy gorąc i farmerów z strzelbami. Akademia. Miejsce, gdzie trzeba uważać na spacerujące skrzyżowanie psa z niedźwiedziem wielkości kucyka. Aha, było po pierwsze, teraz będzie po drugie: ciekawe, czy mu nie jest gorąco w tym futrze.
(Kath? xd )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz