poniedziałek, 14 grudnia 2015

Od Valerine

Minął tydzień od mojej zgody na wyjazd do Miami. A właściwie do Akademii Diamond niedaleko tej wielkiej metropolii. Dla mnie nie miało to znaczenia. Może dlatego, że przez ponad dziesięć godzin leciałam samolotem z Alaski przez Kanadę i przecinając znaczną część Stanów Zjednoczonych. Miałam zajęcie przez jakieś pierwsze siedem godzin. Przeczytałam całego "Hobbita" i odsłuchałam wszystkie piosenki z mojego telefonu i mp3. Zaczęłam nawet oglądać ostatnią część Harry'ego Pottera ale jakoś zmarkotniałam przy Bitwie o Hogwart i wyłączyłam przenośny odtwarzacz DVD. To był błąd.
Od razu po wygaśnięciu ekranu zaczęłam przejmować się stanem Dyera. Czy się boi?, a może zaczął szaleć…
Tylko nie to.
Z zamkniętymi oczami przypomniałam sobie jak drżącą ręką podpisywałam zgodę na uśpienie mojego ukochanego konia w razie gdyby jego zachowanie zagrażało bezpiecznemu dotarciu do Miami. Objęłam się rękami, próbując opanować przechodzące mnie dreszcze. 
- Wszystko wporzątku? - Brendan podniósł wzrok znad konsoli do gier i spojrzał na mnie zmartwionymi brązowymi oczami.
- Tak. - skłamałam bez wysiłku, próbując usadowić się wygodniej na fotelu. 
Mój brat westchnął i wrócił do gry.
- Wiesz, że Dyer spokojnie przetrwał lot z Anglii do Anchorage. Nie sądzę aby tym razem ten bydlak - uśmiechnął się - miał wywinąć jakiś numer. Po za tym gdyby tak było już by nas powiadomili - zapewnił. 
Brendan miał rację i do tego świetnie wiedział w jakiej sprawie skłamałam. Bicie mojego serca powoli wracało do normy a ciało oblało się ciepłym uczuciem spokoju. Żeby znów nie rzucić się w wir paniki wyjęłam z mojej torby notatnik i czarny cienkopis. Otworzyłam na moim telefonie playlistę zatytułowaną "Imprezka" i zaczęłam rysować na kartce wytwory mojej wyobraźni.

~~~

Ostatnie trzy godziny zleciały szybko. Nawet odebranie walizek i Dyera potrwało krócej niż przypuszczałam. Po okazaniu strażnikowi odpowiednich dokumentów ja i Brendan zostaliśmy przepuszczeni do hali, w której zwierzęta czekały na odbiór swoich właścicieli. Była tam fauna od kotów przez psy i zwierzęta hodowlane takie jak krowy i owce. Pani weterynarz zapewniła, że Black Dyer jest cały i zdrowy i, że podróż nie zrobiła na nim większego wrażenia. Bogu dzięki. 
Ogier był zdecydowanie zmęczony ale oprócz tego wyglądał dobrze. Odebraliśmy konia i załadowaliśmy go do przyczepy, którą ciągnął pokaźny czarny Jeep wypożyczony przez mamę parę dni wcześniej. 
- Nie martw się - poklepałam Dyera po szyi - to ostatni odcinek drogi. - Ogier parsknął i zastrzygł uszami, nasłuchując mojego głosu. 
- Ej, Val bo spóźnisz się na balangę w stodole! - krzyknął Brendan wychylając się przez okno Jeepa. Pokręciłam głową nad głupotą mojego brata i szybko zaryglowałam drzwi przyczepy. Przez Florydzki upał wykonywanie czynności szło mi wolniej. Wskoczyłam na siedzenie obok kierowcy i z całej siły trzepnęłam Brena w głowę. 
- Ała! - krzyknął teatralnie brat i zaśmiał się.
- To za balangę w stodole! - odparłam i też się uśmiechnęłam. 

~~~

Dotarcie do Akademii Diamond zajęło nam mniej niż godzinę. Gdy zobaczyłam budynek główny i pastwiska, poczułam motylki w brzuchu i ekscytację. Spojrzałam na zegarek 17:23. Idealnie.
Brendan zaparkował przed wejściem i pomógł mi wnieść do stajni przyrządy dla Dyera. Sama prowadziłam ogiera szukając odpowiedniego boksu.
- Jakoś strasznie tu cicho i pusto - stwierdził Bren. Wzruszyłam ramionami. 
- Pewnie wszyscy są na kolacji - odpowiedziałam choć nie sądziłam by ktoś tak wcześnie jadł kolację. 
Znalazłam boks osiemnasty obok pięknego arabskiego ogierka. Zacmokałam.
- No, no niezły przystojniak - stwierdziłam i spojrzałam na zaciekawiło.

~~~

Brendan zatrzymał się w Miami na tydzień. Mówił coś o marnowaniu życia na Alasce podczas gdy na Florydzie praktycznie cały czas świeci słońce. Jego wybór. Ja tam wolałam śnieg. Dokładnie wyczyściłam Dyera i spojrzałam tęsknie na tor wyścigowy przez okno stajni. Był piękny. Uznałam, że na dobre zakończenie dnia spróbuję wycisnąć z Black Dyera ostatnie poty i zaprowadziłam go osiodłanego na tor. Kary ogier powłóczył nogami lecz gdy zrozumiał co się dzieje w jego spojrzeniu widać było iskrę ekscytacji. Stanęłam na płotku otacząjącym tor wyścigowy by wspiąć się na wysokiego ogiera. Gdy usiadłam w siodle, rozpuszczone włosy zaczęły powiewać mi na wietrze. Żeby nie zasłaniały mi drogi związałam je w kucyk. Chwyciłam wodze i owinęłam je sobie wokół dłoni. 
- Dawaj mały - przycisnęłam pięty do boków Dyera a ten skoczył do przodu. Odruchowo przycisnęłam tułów do szyi konia, skracając mu wodze. Kary ogier mknął do przodu a ja z przypływu adrenaliny wrzasnęłam długim "Woooooooohooooo". Po dwóch okrążeniach zauważyłam, że ktoś stoi przy barierce i przygląda mi się zaciekawiony. Po walce ze sobą postanowiłam podejść do nieznajomego. 
<ktosiu, odezwij się ;)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz