Czas upłynął całkiem szybko. Oddałam Spes'a dziewczynce, która uczyła się na nim jeździć, a niedługo potem pod opiekę dostałam kolejnego konia. Klacz Arizonę. Chris z tego co wiem zaczął się szkolić, ale z tym uparciuchem jakoś mu nie idzie. Młoda, bo ma zaledwie 3 lata. Jeszcze wiele przed nią i wiele pracy przede mną... No ale cóż, ja nie dam rady? Oczywiście że dam. Przy okazji wzięłam Donut'a. Jak na razie Arizona stała na padoku. Chciałam żeby oswoiła się z innymi końmi. Całkiem nieźle się z nimi dogadywała. Jednak co do ludzi było trochę gorzej. Trochę nieufnie się zachowywała. Jednak reagowała jak się ją wołało. Podeszłam do ogrodzenia. Już mam nawet pomysł na zajęcia dla tej klaczy. Zagwizdałam i zawołałam ją. Piękna kasztanka do mnie podbiegła. Dałam jej jabłko żeby się trochę zajęła, a w tym czasie podpięłam jej uwiąz do kantaru. Kilka minut potem byłyśmy na czworoboku. Widać było że jej się nie chce. No ale siła wyższa. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu, na co zaskoczona trochę podskoczyłam.
- Buu. Wystraszyłaś się?- usłyszałam znajomy głos.
- Nie, wcale wiesz?- odwróciłam głowę i pocałowałam John'a w usta.
- Twoja klacz?- spytał spoglądając na klacz.
- Nie, brata. Taki uparciuch. Oczywiście ja muszę ją jakoś ogarnąć do ujeżdżania- westchnęłam wtulając się w niego, ale równocześnie mocno trzymając uwiąz.
Wolałabym nie ryzykować że mi się wyrwie.
<John?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz