niedziela, 8 lutego 2015

Od Melloow CD Benjamina

- Bo widzisz... pas mam, z tym, że przydałby się taki czaprak i gąbka... i jakiś wytok, żeby nie brykał.
- Cały sklep twój! - roześmiał się chłopak. Odpowiedziałam zalotnym uśmiechem i wskazałam na czapraki.
- Wolisz miętowy czy cyjankowy?
- Faceci nie odróżniają połowy kolorów widzianych przez kobiety, wybierz który chcesz - uniósł ręce w geście poddania się.
- Więc miętowy - zarządziłam i wzięłam cudny miętowy czapraczek do woltyżerki ze srebrna lamowką. Do tego ta biała gąbka, miałam tylko czarną. I biały wytok. Nie wyszło nawet tak drogo, jak się spodziewałam, ale rodzice i tak nie daliby mi kasy... co nie znaczy, że to mały prezencik.
- Najtaniej to to nie wyszło - mruknęłam cicho.
- Nie wspominaj nic o kosztach. To prezent, zapamiętaj - przytulił mnie krótko chłopak.
- No dobrze, ale resztę kupię sama - uśmiechnęłam się i poszłam szukać wkładek do ochraniaczy, ostatnio kupiłam sobie takie wymienne białe ochraniacze, do których można dokupywać kolorowe wkłady. Znalazłam odpowiadający mi kolor zieleni oraz różu, a potem poszłam w stronę nausznikow. Wybrałam idealnie pasujące, srebrno miętowe. Wiedziałam, że się przydadzą, bo Espadę często rozpraszały różne rzeczy. Potem naciągnęłam się jeszcze na białe buty-baletki do woltyżerki, a strój miałam zamiar dobrać kiedy indziej. W końcu stanęliśmy przy kasie. Byliśmy obładowani jak ruski czołg Ben - siodło, ogłowie, dwie pary ochraniaczy + mój czaprak, ja - wkłady, nauszniki, buty i gąbkę. No cóż, to były udane zakupy.
Zapakowaliśmy wszystko do samochodu, a potem pojechaliśmy do tej samej restauracji co wczoraj.
- Wiesz, to może ja zamówię coś tańszego, i bez gadania - powiedziałam dobitnie i wzięłam francuską sałatkę. Ben zamówił to, co kiedyś.
- To się da jeść - uśmiechnęłam się do chłopaka. Ostatnio chyba za często się szczerzyłam, hm...
- Stołówkowe żarcie jest trochę... śmieciowe? - zaśmiał się.
- Zdecydowanie tak. Nie wiesz jak szybko mogę przytyć... - zaczęłam narzekać.
- Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić... - uniósł brew.
- To właśnie potrzebowałam usłyszeć - zaśmiałam się krótko. Zaraz potem skończyliśmy jeść, a Ben zapłacił za dania. Farciara jestem, że na takiego chłopaka trafiłam. Zarzuciłam na ramiona jego kurtkę. Ładnie pachniała, tak cytrusowo, ale męsko zarazem. I była naprawdę ciepła. Nie to co te moje damskie płaszczyki od siedmiu boleści. Wyszliśmy z restauracji objęci ramionami.
- Jesteś taki kochany - rzuciłam, gdy jechaliśmy samochodem.

<Beń, kochasiu? :* >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz