Ogarnąłem się. Znów posmutniałem.
- To ją zetnij...- mruknąłem... tak koniu raczej się nie da... odjechałem. Nie wiem co mnie tak nachodzi na ten śmiech... zacząłem kłusować, a po kilku minutach kłus zmienił się w dziki i nieokiełznany cwał. Nagle ktoś mnie dogonił, a tym ,,ktosiem" był Steven. Jechaliśmy w tym samym tempie. Tupot kopyt jego konia był jakby zebrało się całe stado rozwścieczonych krów...
(Steven?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz