Słońce powoli zachodziło za horyzont. Wyprowadziłam mojego konia z przyczepy i powoli ruszyłam w stronę stajni. Diadem, chyba tak jak ja, nie czuł się zbyt dobrze w nowym miejscu. Było zbyt duże i zaludnione.
Wprowadziłam konia do boksu. Posiedziałam z nim chwilę, zastanawiając się, czy nie lepiej było9by wypuścić go na pastwisko. To stanowczo zniwelowałoby jego stres. Mimo wszystko, Diadem musiał przyzwyczaić się najpierw do boksu i innych koni. Opuściłam go w milczeniu.
Siedziałam w pokoju, razem z Belką. Moja papuga z zainteresowaniem skakała po łóżku, po podłodze i szafkach. Chwytała przypadkowe przedmioty i przynosiła je mi, bądź rozrzucała po pokoju.
Przed południem dnia następnego, udałam się na spacer po obejściach akademii. Belka siedziała na moim ramieniu, niepewnie rozglądając się wokoło.
Chodziłam po całej akademii już prawie pół godziny bez celu. Miałam zamiar zapoznać się z kimkolwiek, by mieć chociaż kogoś, do kogo można zwrócić się w trudnej sytuacji.
W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam do jakiejś dziewczyny, siedzącej na ławce i szukającej czegoś w torebce.
Stałam przez chwilę naprzeciwko dziewczyny, zastanawiając się, co zrobić. Nagle, jakby chcąc przyjść mi z pomocą, Belka zeskoczyła z mojego ramienia, wskoczyła na ławkę i zajrzała do torby należącej do dziewczyny. Zamarłam.
< Kingo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz