Jak zawsze obudziłam się o świcie. Wstałam i ubrałam się we wcześniej przygotowane bryczesy i czarną koszulkę do ćwiczeń, przy drzwiach stały buty, gdy skończyłam poranną toaletkę, dół mojego stroju wyglądał mniej więcej tak.
Raz jeszcze spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że muszę związać włosy, na szybko zaplotłam warkocza i spięłam czarną gumką. Wyszłam energicznym krokiem i skierowałam się ku stajniom. Chwilkę mi zajęło dojście do boksu mojej klaczy, bo musiałam odwiedzić siodlarnię. Byłam dość niska więc targanie stosunkowo wielkiego czarnego siodła i przewieszonego przez ramię ogłowia musiało wyglądać przekomicznie. Gdy już dotargałam to obok boksu i przewiesiłam przez wyciągany drążek, otworzyłam boks Artemidy i poklepałam ją po chrapach, na co ta odpowiedziała lekkim prychnięciem. Chwyciłam ją za kantar i wyprowadziłam na korytarz, nie musiałam jej przywiązywać, klacz była zdyscyplinowana, więc mogłam sobie poradzić i bez tego. Założyłam jej czarny czaprak z białymi obszyciami i na to czarne siodło ze skóry, przechytrzyłam ją i zapięłam popręg. Po chwili również założyłam jej ogłowie i pozostała chwila na małe poprawki, czasem klacz robiła mi na złość i chowała język przez co ogłowie było źle założone, gdy już skończyłam zamknęłam boks i złożyłam drążek. Chwyciłam lejce i wyszłam tylnymi drzwiami, uważałam żeby się na nikogo nie natknąć, nie przepadałam za towarzystwem ludzi. Niestety na moje nieszczęście podczas wdrapywania się na grzbiet Artemidy, ktoś chwycił mnie w talii i pomógł dosiąść konia. Gdy już się usadowiłam spojrzałam na tego kto mi pomógł. Był to chłopak tak jak się spodziewałam.
Ktoś dokończy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz