środa, 14 stycznia 2015
Od Melloow - CND Benjamin'a
Mamy czas do rana - wydęłam wargi w uśmiechu.
- Nie wiem, czy tyle wytrzymam - jęknał Benjamin.
- Masz twardy łeb, dasz radę - uśmiechnęłam się z nutką złośliwości.
- Nie o to chodziło - wyszeptał. Nie odpowiedziałam, bo piosenka dobiegała końca. Położyłam mu głowę na ramieniu i tak wytrwalięśmy do końca piosenki. Spojrzałam na wyświetlacz komórki. 00.02. Po dwunastej. Już miałam zapytać się o godziny powrotów do szkoły, jednak w ostatniej chwili zrezygnowałam. Po co psuć sobie zabawę, atmosferę i imprezę? Nie ma sensu. I tak nikt nie zauważy, że nas nie ma. Zamiast tego przekrzyczałam muzykę:
- Często tak uciekasz?
- Kto tu mówi o ucieczce?
- Ta akademia nie ma żadnego regulaminu? - błysnęłam zębami i uniosłam brwi.
- Ma!
- I co tam pisze?
- Nikt go nie czyta - wyszczerzył zęby Benjamin. Uniosłam kciuk do góry i zatraciłam się w muzyce. Nie wiem ile czasu szaleliśmy, nie wiem ile go upłynęło, i która była godzina, ale byłam maksymalnie pobudzona. To pewnie wina drinkow, których nie wypiłam dużo, ale liczbą małą także nazwać ich nie można. Kiedy siedzieliśmy przy barze, zapytałam:
- Jak bardzo jestem pijana?
- Tylko troszeczkę - roześmiał się chłopak. - Jeszcze drinka, kochanie?
- Wody - poprawiłam. - Jeśli wypije jeszcze jednego drinka, porwiesz mnie do lasu i nie będę pamiętać co mi tam zrobisz! - wskazałam na niego palcem z udawanym oskarżeniem.
- W takim razie... Jeszcze jednego drinka? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Skoro i tak nie będę pamiętać... - zrobiłam niewinną minę.
- Czy to jakas aluzja? - uniósł brwi.
- W żadnym wypadku. Pamiętasz? Żadnych takich! - poprawiłam włosy wymuskanym ruchem. - Chodz lepiej na parkiet, zboczeńcu! - pociągnęłam go za rękę.
- Wypraszam sobie, to ty zaczęłas ten temat! - wyrzucił mi chłopak, jednak zbyłam go jednym że swoich najbardziej czarujących uśmiechów. Wróciliśmy ,,do gry". Sala nadal była pełna, mimo, że zbliżała się wpół do trzeciej w nocy.
- Gdzie twoi znajomi? - zapytałam. Nie widziałam ich od... od czasu kiedy rozstalismy się w wejściu.
- Nie ważne. Teraz jesteś ty, i ja, i nie potrzeba mi nikogo innego - poczułam jego oddech na karku. Uśmiechnelam się pod nosem. Znamy się pół dnia. A ja zgadzam się na imprezę z chłopakiem, o którym wiem tyle, że nazywa się Ben, jest z Francji i ma uciekającego konia. To chyba moja najszybsza znajomość. Po pewnym czasie zaczęło mi się lekko kręcić w głowie, i coraz więcej widziałam podwójnie. Nogi mi się plątały, i musiałam usiąść.
- Coś nie tak? - zapytał Ben.
- Hmm... - udało mi się powiedzieć. - Może... Może... - głowa zaczynała pulsować coraz bardziej - ...Jedzmy... do... - nie mogłam dokończyć. Kiedy wstałam, udało mi się powiedzieć:
- Ja pierdolę, ale mi łeb napierdziela - przecież to nie od alkoholu! Kiedy indziej wypijam więcej i nic mi nie jest. Starałam się odzyskać ostrość widzenia, i po chwili mi się udało.
- Wszystko okej? - zapytał Ben.
- Chwilowe zamroczenie - potrząsnęłam głową. - Już dobrze.
- Już wpół do czwartej... Może zaczniemy się zbierać, hę? - zapytał ponownie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz