Spojrzałam na niego, a potem na podłogę. Co teraz? Teraz nawet nie liczyłam na to że ktoś nas tutaj znajdzie. Przypomniało mi się jak bawiłam się z Redzikiem gdy był jeszcze źrebakiem.
- Dobra chłopaki spadamy. Jutro jeszcze wrócimy do naszych gołąbeczków- zaśmiał się ich szef i wyszli.
Po jakimś czasie poczułam luz między sznurami a moimi dłońmi. Gdy zrozumiałam że mam jakie kolwiek szanse na uwolnienie się i ucieczkę zaczęłam jakoś wyślizgiwać ręce. Udało się! Nie mogłam uwierzyć w własne szczęście. Jak udało mi się uwolnić podeszłam do chłopaka i rozwiązałam go.
- Vanessa przepraszam...- powiedział nieprzytomnie.
- To już nie ważne, a teraz chodź. Musimy stąd uciec- powiedziałam i pomogłam mu wstać.
Zeszliśmy na dół. Rozejrzałam się czy oby na pewno nikogo nie ma. Odjechali wszyscy. John zaprowadził mnie do motoru. Jednak ten był kompletnie zmasakrowany. Byliśmy zmuszeni iść na piechotę. Gdy byliśmy już za granicami miasta brakowało nam sił na dalszą drogę, ale ostatecznie udało się. Byliśmy w połowie długiej drogi do akademii. Stanęliśmy na chwilę żeby odpocząć. Szczerze mówiąc wyglądaliśmy jak para zombie.
- Wiem że to nieodpowiedni moment, ale chcę ci coś powiedzieć- powiedziałam
- Co takiego spytał?- spytał parząc na mnie.
- No bo... A w sumie to nie ważne- mruknęłam.
- No powiedz. Jak już zaczęłaś to dokończ- położył mi rękę na ramieniu.
- No bo ja cię cholernie kocham, ale się boję- powiedziałam i oparłam o niego głowę.
- Czego się boisz?- spytał.
- Że mogę cię stracić- po tych słowach pocałowałam go, a on odwzajemnił ten pocałunek.
To była super chwila. Dwoje poobijanych ludzi siedzi gdzieś nocą przy drodze i się całuje. Lepszego momentu nie mogłam sobie wymarzyć. No, może oprócz tego że jesteśmy cali pobici.
<John?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz